Mamcia zawsze patrzy z góry,
tam, gdzie kłęby białej chmury.
Główką kręci niczym pliszka,
choć ma oczy bazyliszka.
Nieprzystępna to królowa,
zimna jak góra lodowa.
Z lepszej gliny ulepiona,
wszak to przecież w końcu Ona.
Nabzdyczona okazale,
na trzy ręce i dwa cale.
Kontaktować się nie będzie,
tylko rzuci w lud orędzie.
Jej córeczka, lub synalek,
z kruchej porcelany lalek.
Miast wesoły być i śmiały,
często jest zarozumiały.
Nikolka, czy też Kingusia,
rozpieszczona jej córusia,
dodatkowe ma zajęcia,
Mamcia pęka więc z przejęcia.
Na występach flesze, róże,
żyj nam, Klarciu, jak najdłużej.
Oczko w głowie, dziecko zuch,
robi głośne: buch! buch! buch!
Szofer-mamcia, menagerka,
światu krzyczy jak spikerka,
jakie to ma cudne dziecię,
(oj, drugiego nie znajdziecie).
Stoją więc koleżaneczki,
cipcie-żony i mateczki,
w słodkim kółku adoracji,
nieznaczących dywagacji.
Głową muru nie przebijesz,
jadu żmii też nie spijesz.
Zostaw pustych, głupich ludzi,
co się mają za nadludzi.
Prostą drogą idź do celu,
czytelniku-przyjacielu.
Może kiedyś się spotkamy,
i sobie porozmawiamy?
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)