piątek, 29 stycznia 2016

W busie


W małym busie, przy szajbusie,
z torby jaja lecą strusie.

Trąbi Zbyszek jak szalony,
złom się trzęsie w cztery strony.

Szybko, szybciej, bo umyka,
czas za rogiem prędko znika.

Więc na gazie noga stale,
jedźże szybciej, mój cymbale.

I wyprzedzaj na trzeciego,
co się martwisz, mój kolego?

To, że w busie ktoś upada,
niech się trzyma - moja rada.

Niech nie psioczy, nie narzeka,
bo się pomyj wielka rzeka rozleje.

Jak kierowca to usłyszy,
to przepłoszy szare myszy.

Won mi! Szybciej! Co się grzebiesz?
Stać chcesz? A może chcesz leżeć?

Tak kierowca wita gości,
wszelkiej maści jegomości.

A jak stoisz na przystanku,
to se machaj, głupi panku.

Nie chce mi się zatrzymywać.
Macha, ciołek, boki zrywać.

Więc tak jeżdżą wszelkie busy,
z Bożej łaski, tfu, mikrusy.

Ryczy Zbyszek do komórki,
że mu się puszczają córki.

Trąbi, klnie, rzucając "mięsem",
jak obiadu dobrym kęsem .

W tle muzyka rąbie basem,
byś nie usnął mu tymczasem.

Gdy wysiądziesz, nogi składasz,
i w milczeniu nic nie gadasz.

"Inny świat" - pomyślisz sobie,
czule głaszcząc się po głowie.

środa, 29 kwietnia 2015

Odchodzi stare, przychodzi nowe


Marudny Polak znowu narzeka,
wołając w kółko: "Co to nas czeka?".

Próżne lamenty, próżne dąsania,
trzeba się było wziąć do czytania.

Zobaczyć program kontrkandydata,
a nie ubliżać, że gość to szmata.

Nudziarze smęcą: "Źle jest i będzie!",
wciąż dopatrując się dziury wszędzie.

Nieudaczników kręci się tłum,
beczące owce bum, bum, bum, bum.

W telewizorni bełkot i lans,
będziesz oglądał - to wpadniesz w trans.

Chcesz się oderwać, ale nie możesz,
wołając: "Jezus", "O, kurwa", "O żesz!".

Przewietrz swą głowę, sięgnij po źródła,
spójrz - niedaleko jest czysta studnia.

Sam zdobądź wiedzę, nie sądź pochopnie,
a na wyborach - wybierz roztropnie.


poniedziałek, 24 listopada 2014

Polityka


Nastały niemiłe czasy,
wciąż słychać, że nie ma kasy.
Dziura w budżecie rośnie,
Krewetki? Ach, Panie pośle...

Samolot, drogie bilety,
i na lotnisku gadżety.
Za darmo poselskie ciało,
objadło to, co się dało.

Huczą media, jak psy skaczą.
Oj, mandatu nie zobaczą.
Prezes zły i ciężko chory,
przecież zaraz są wybory.

Wszak, nie o pieniądze chodzi,
czy jak komu się powodzi.
Dobre liczy się wrażenie,
i szybciutkie umorzenie.

Rachu-ciachu, zamiecione,
na plakatach umieszczone,
nowe i nieznane twarze,
co nam będą snuć miraże.

Nic nowego się nie zdarzy,
partia nam się przepoczwarzy.
W głowie beton, żadnych zmian.
Siedzi burak, siedzi cham.

Trzeba, aby kumoterstwo stare,
nie niszczyło młodym wiarę.
Wilczy bilet dać gawiedzi,
która teraz w sejmie siedzi.

Dość już afer i przekrętów,
słodkiej gadki i wykrętów.
Zróbcie w końcu coś dla kraju,
zamiast siedzieć w małpim gaju.

Ja, lewicy już dziękuję,
co nam głowy mrzonką truje.
Głos swój dziś prawicy daję,
bo mi zbrzydły małpie gaje.


środa, 22 października 2014

Szafiarki


Kiedyś miało się ubrania,
do noszenia, wyglądania.
Teraz wzbudza się sensacje,
blogiem: "Moje stylizacje".

Każda panna na tym zna się,
co, za ile, i z kim da się.
Torebusie, sukieneczki,
loczki, kremy i majteczki.

Nikt nie szczędzi na ubranka,
gdy w zasięgu nowa "ścianka".
Będą flesze i wywiady, 
oraz "od serca" porady.

Nowa książka już w obiegu,
złapać ciepłą jeszcze w biegu,
by zobaczyć po raz setny,
jakiś banał bardzo szpetny.

Gdy jej dasz do poczytania,
duka bardzo proste zdania,
stęka, kwęka umęczona,
z "polaka" niedouczona.

Nie zna się na polityce,
geografii i fizyce.
Nie tytuły, nie nauka,
kiedy obcas pięknie stuka.

Gdy zaś głowę ma w kłopocie,
strzela sobie mega focie,
z rąsi, dzióbkiem oraz sushi,
na jedwabnej swej podusi.

Ma wakacje za darmochę,
kiedy się natrudzi trochę,
wrzuci logo, jakieś metki,
za sto złotych dwie skarpetki.

Do torebki weźmie męża,
co w kieszeni nie ma węża,
za to biega po murawie,
po zielonej pięknej trawie.

Jeszcze tylko rozkładówka, 
z łóżka jakaś popisówka,
trzy okładki, wywiad rzeka,
i na przelew para czeka.

Życie ma więc jak księżniczka, 
co nie smuci swego liczka,
chyba, że kiedyś odkryje, 
że ma pomarszczoną szyję.
 
Jest znawczynią w swoim fachu, 
więc się nie oburzaj, brachu,
słuchaj tego, co poleca,
a zobaczysz - będzie heca!

niedziela, 28 września 2014

Patole


Patologiczna rodzinka ma w swym szeregu:
tatusia, mamcię, córkę i synka.

Tatuś-tirowiec wraca zmęczony: 
"Chodź no tu, kurwo!" - mówi do żony.
"Spierdalaj, chuju!" - ta mu odpowie, 
głaszcząc blond-loczka na swojej głowie.

Więc się zaczyna polemika, 
bomba w kąciku cichutko tyka.

Mamy więc nowe abecadło, 
co razem z babą z zapiecka spadło.
Lecą litery jak pantery, 
a każda z innej czasosfery.

Wśród obelg, wrzasków, nagle plaskacze, 
niebawem mamcia znów się popłacze.
Krzyczy i grozi mu smerfami, 
"To koniec, chuju, między nami!".

Sąsiedzi z dołu na 112, 
bo późna pora minęła właśnie.
Po długim czasie oczekiwania,
zjawia się patrol do wyjaśniania.

Mamcia za szafką robi okłady, 
trochę wpierdolił, cóż, nie ma rady.
Papcio pogasił światła w domu, 
nie otworzymy dzisiaj nikomu.

Więc dzwonią smerfy: raz, drugi trzeci.
Księżyc jesienny przepięknie świeci.
Trudno, wejść się im nie udało, 
ale być może nic się nie stało.

Rodzinka wpada sobie w ramiona, 
nogi rozchyla szeroko ona.
Nagle amory, jęki i stęki, 
po tym wieczorze pełnym udręki.
Znowu jest jedność, znowu jest sztama, 
chociaż podbite ma oczy mama.

Głupi sąsiedzi wtryniają nosa, 
trzeba spojrzenie rzucić z ukosa.
Na szczęście dobrze to się skończyło, 
nic w końcu się nie wydarzyło....

czwartek, 18 września 2014

Quody pod nogi


Zmęczony zgiełkiem miasta,
udajesz się do lasu.

Zakładasz pośpiesznie buty,
wychodzisz zawczasu.

Rodzinka śpi smacznie w pościeli,
o poranku przy niedzieli.

Pieje kogut, szumi szosa,
brzęczy osa koło nosa.

Maszerujesz wolnym krokiem,
ciesząc oczy swe widokiem.

Słońce, niebo, woda, góry,
ponad wszystkim białe chmury.

Nagle warkot! Nagle wrzask!
Wjechał głośny quad-w-las.

Rozjechał żaby, ślimaki,
biedne małe nieboraki...

Ścieżynka leśna zdewastowana,
nie nauczyła szacunku mama.

Dalej w las pędem, szybciej i głośniej,
choć można inaczej, znacznie spokojniej.

Ale że koleś nabuzowany,
To ryczy, wyje jak koczkodany.

Więc niszczy drogi, polany, gaje,
na nic złowrogo szumią ruczaje.

Wypłoszy zwierza, ptactwo przepłoszy.
Głupota znowu nam się panoszy.

Na szczycie góry, w depresji mórz,
zwiewa na quadzie podmiejski tchórz.

Nagle w bajoro chłopaczek wpada,
zemsta natury to jest nie lada.

"A masz tu szczylu! I nie hałasuj.
Quadem po torze, a nie do lasu!".

Krzyknęła olcha mu do ucha,
bo wyszczekana to dziewucha.

Wstał młodzian z bagna, brudem ocieka,
śmieje się głośno spieniona rzeka.

"Idź już do domu, odpocznij sobie.
I poukładaj to, co masz w głowie".

Odszedł więc młodzian pchając swój wóz,
Co go przed chwilą na szczyty wiózł.

niedziela, 14 września 2014

Aromaterapia czyli higiena po polsku


Jest piękny, słoneczny dzień. Świat wita wiosnę świeżą i młodą. Standardowa procedura uruchamiania zasobów naturalnych, włączona. Życie i młodość eksplodują w jednym czasie w tysiącach konfiguracji. Po zielonej trawie sunie maleńka dżdżownica, a na chudej gałązce pełnej białych pąków, radosne trele wyśpiewuje zakochany ptaszek. Jest pięknie! Złote słoneczko ogrzewa anemiczne pozimowe facjaty i skostniałą ziemię, która w sezonie jesienno-zimowym musiała wchłonąć tony kleistej, pośniegowej brei, wraz z kilogramami psich odchodów, których nikt nie sprząta. Nastał sezon na krótki podkoszulek, i zaczęło się...
Do autobusów, tramwajów i pociągów ruszyła czereda "zapachowców". Jesienią i zimą terroryzują tylko najbliższych, ale w lecie wychodzą na miasto i sieją grozę.
Cechuje ich alternatywna postawa wobec wszechogarniającego przemysłu perfumeryjnego, oraz niezłomne uświadamianie społeczeństwa, że można inaczej, naturalnie i bez chemii. Przejawia się to w specyficznym dbaniu o higienę, tzn. od czasu do czasu.
Najlepsza reklama ma miejsce w dzień letni i duszny, kiedy nie pomaga zagrzybiona klimatyzacja w zdezelowanym busie, ani zatrzaśnięte okna w pociągowym przedziale. Wtedy hipis-reprezentant uderza. Przeczesuje grubą dłonią tłuste, przerzedzone włosy grzebykiem nieznającym mydła. W buzi matowe, żółte zęby przeżuwają kanapkę z wczoraj, z rozgniecionym ząbkiem czosnku w zjełczałym maśle. Z nosa wystaje to, i owo. Rozpięta na piersi, przepocona koszula z włókien sztucznych zabarwia się na brązowo w okolicach szyi i pach. Posiwiałe włosy na klacie zroszone potem, lśnią jak brylanty u jubilera. Dlaczego nikt nie dostrzega ich piękna? Nie wiem.
Opuszczone poniżej linii brzucha spodnie, noszą ślady kanapek z wczoraj. Po co chusteczka? Przecież zaraz by była brudna! Do całości można dorzucić uporczywe ściąganie butów w przedziale osobowym i wietrzenie styranych życiem nóg.
Reprezentant drugi, młokos (lub młokoska) reprezentują tę samą, ekologiczną postawę, ale dają temu upust w bardziej przyswajalny sposób. Po pierwsze są młodzi, i co za tym idzie - piękni. Twarze, nie licząc trądziku, mają gładkie i rumiane. Zero zmarszczek. Z reguły szczupli, opaleni, ze wzrokiem utkwionym w ekran telefonu jak w hipnotyzer. Rzadziej z twarzą przy szybie, chyba, że trzeba ustąpić miejsce osobie starszej, wtedy widoki za oknem wciągają do żywego, i na nic pomrukiwania.
Młokos raz po raz zapomina o wymyciu bujnej czupryny, która z czasem przybiera formę dreda-giganta. Pachy, nie myte rano, a tym bardziej po dwugodzinnej lekcji wuefu wydzielają w stu procentach czyste feromony, za którymi szaleć mają zgrzane upałem panienki. Ale młokoski są durne i wolą starych i bogatych.
Typ trzeci to zaniedbana Matka Polka po trzeciej zmianie, wracająca porannym autobusem (z dwoma przesiadkami) i wypchaną zakupami torbą. Przetłuszczone włosy "w kitkę" przypominają zdechłą mysz leżącą na trawie, a zniszczone chude dłonie wygrzebują drobne na bilet. Zapach naturalny (szkoda czasu na prysznic), nieforemne szaro-bure ubranie tłamszące kobiecość i smutne spojrzenie. Z ust kwaśny zapach potytoniowy i zero perspektyw na zmiany. W domu otyły mąż nadużywający alkoholu i dojrzewający syn uzależniony od pornoli. Pojutrze pierwsza zmiana, więc trzeba w mig przestawić się z nocnego marka w rannego ptaszka.
Następny w kolejce stoi buldożer, zwany popularnie babochłopem. Najbardziej rozpowszechniony i wszędobylski typ antyhigieniczny. Pod wielkimi, zwisającymi piersiami klarują się złogi starego potu, przykryte syntetycznym stanikiem pranym raz na tydzień. Paznokcie w kształcie krecich łapek brązowe i spękane. Brak lakieru, pilniczka i ozdobnej biżuterii. Bluza dresowa, wielki polar i gacie XXL są głównym wyznacznikiem stylu. W ręce torebka ze skaju, z krzywym szwem i nieprzyciętymi nićmi wzdłuż zamka. Gęba brzydka, zła i roszczeniowa. Włosy krótkie, z siwym odrostem, lekko przetłuszczone. Dezodorant, o ile był użyty, ma nieznośnie słodkawy zapach i wietrzeje po godzinie.
W lecie, eleganckie półbuty zmieniane są na toporne sandały, z których wyzierają spękane żółte pięty i krogulcze pazury. Toksyczna woń bucików przywodzi na myśl robotnice chińskie, klejące ów sandałki w wielkiej, smętnej fabryce.
Buldożer jest chamski, silny i lepiej z nim nie zadzierać, gdyż lubi nieuzasadnioną przemoc i chodzi wiecznie sfrustrowany.
Reprezentant numer pięć to babulina lub dziadziunio. Oboje cewnikowani, często z pampersem. Uprzykrzona starość mści się za lata beztroski żałośnie niską emeryturą lub żebraczą rentą, z której babulina musi opłacić mieszkanie i leki, kupując za resztę na wpół zgniłe owoce z targowiska. Gdyby nie dzieci, śmierć głodowa murowana. W związku z priorytetowymi wydatkami, nie w głowie perfumy i deoszpreje. Kąpiel raz na tydzień i częste mycie rąk muszą wystarczyć. Potem przejażdżka tramwajem w godzinach szczytu wraz z młokosami, buldożerem, Matką Polką i hipisem po przejściach.
Lato się skończyło, nadeszła jesień. Terroryści włożyli palta i sprane kurtki, nic nie wiedząc o letnich udrękach współpasażerów. Ale nie martw się, złotko. Zima minie jak z bicza strzelił, a wtedy znów nastanie ciepły, wiosenny dzień.