niedziela, 14 września 2014

Aromaterapia czyli higiena po polsku


Jest piękny, słoneczny dzień. Świat wita wiosnę świeżą i młodą. Standardowa procedura uruchamiania zasobów naturalnych, włączona. Życie i młodość eksplodują w jednym czasie w tysiącach konfiguracji. Po zielonej trawie sunie maleńka dżdżownica, a na chudej gałązce pełnej białych pąków, radosne trele wyśpiewuje zakochany ptaszek. Jest pięknie! Złote słoneczko ogrzewa anemiczne pozimowe facjaty i skostniałą ziemię, która w sezonie jesienno-zimowym musiała wchłonąć tony kleistej, pośniegowej brei, wraz z kilogramami psich odchodów, których nikt nie sprząta. Nastał sezon na krótki podkoszulek, i zaczęło się...
Do autobusów, tramwajów i pociągów ruszyła czereda "zapachowców". Jesienią i zimą terroryzują tylko najbliższych, ale w lecie wychodzą na miasto i sieją grozę.
Cechuje ich alternatywna postawa wobec wszechogarniającego przemysłu perfumeryjnego, oraz niezłomne uświadamianie społeczeństwa, że można inaczej, naturalnie i bez chemii. Przejawia się to w specyficznym dbaniu o higienę, tzn. od czasu do czasu.
Najlepsza reklama ma miejsce w dzień letni i duszny, kiedy nie pomaga zagrzybiona klimatyzacja w zdezelowanym busie, ani zatrzaśnięte okna w pociągowym przedziale. Wtedy hipis-reprezentant uderza. Przeczesuje grubą dłonią tłuste, przerzedzone włosy grzebykiem nieznającym mydła. W buzi matowe, żółte zęby przeżuwają kanapkę z wczoraj, z rozgniecionym ząbkiem czosnku w zjełczałym maśle. Z nosa wystaje to, i owo. Rozpięta na piersi, przepocona koszula z włókien sztucznych zabarwia się na brązowo w okolicach szyi i pach. Posiwiałe włosy na klacie zroszone potem, lśnią jak brylanty u jubilera. Dlaczego nikt nie dostrzega ich piękna? Nie wiem.
Opuszczone poniżej linii brzucha spodnie, noszą ślady kanapek z wczoraj. Po co chusteczka? Przecież zaraz by była brudna! Do całości można dorzucić uporczywe ściąganie butów w przedziale osobowym i wietrzenie styranych życiem nóg.
Reprezentant drugi, młokos (lub młokoska) reprezentują tę samą, ekologiczną postawę, ale dają temu upust w bardziej przyswajalny sposób. Po pierwsze są młodzi, i co za tym idzie - piękni. Twarze, nie licząc trądziku, mają gładkie i rumiane. Zero zmarszczek. Z reguły szczupli, opaleni, ze wzrokiem utkwionym w ekran telefonu jak w hipnotyzer. Rzadziej z twarzą przy szybie, chyba, że trzeba ustąpić miejsce osobie starszej, wtedy widoki za oknem wciągają do żywego, i na nic pomrukiwania.
Młokos raz po raz zapomina o wymyciu bujnej czupryny, która z czasem przybiera formę dreda-giganta. Pachy, nie myte rano, a tym bardziej po dwugodzinnej lekcji wuefu wydzielają w stu procentach czyste feromony, za którymi szaleć mają zgrzane upałem panienki. Ale młokoski są durne i wolą starych i bogatych.
Typ trzeci to zaniedbana Matka Polka po trzeciej zmianie, wracająca porannym autobusem (z dwoma przesiadkami) i wypchaną zakupami torbą. Przetłuszczone włosy "w kitkę" przypominają zdechłą mysz leżącą na trawie, a zniszczone chude dłonie wygrzebują drobne na bilet. Zapach naturalny (szkoda czasu na prysznic), nieforemne szaro-bure ubranie tłamszące kobiecość i smutne spojrzenie. Z ust kwaśny zapach potytoniowy i zero perspektyw na zmiany. W domu otyły mąż nadużywający alkoholu i dojrzewający syn uzależniony od pornoli. Pojutrze pierwsza zmiana, więc trzeba w mig przestawić się z nocnego marka w rannego ptaszka.
Następny w kolejce stoi buldożer, zwany popularnie babochłopem. Najbardziej rozpowszechniony i wszędobylski typ antyhigieniczny. Pod wielkimi, zwisającymi piersiami klarują się złogi starego potu, przykryte syntetycznym stanikiem pranym raz na tydzień. Paznokcie w kształcie krecich łapek brązowe i spękane. Brak lakieru, pilniczka i ozdobnej biżuterii. Bluza dresowa, wielki polar i gacie XXL są głównym wyznacznikiem stylu. W ręce torebka ze skaju, z krzywym szwem i nieprzyciętymi nićmi wzdłuż zamka. Gęba brzydka, zła i roszczeniowa. Włosy krótkie, z siwym odrostem, lekko przetłuszczone. Dezodorant, o ile był użyty, ma nieznośnie słodkawy zapach i wietrzeje po godzinie.
W lecie, eleganckie półbuty zmieniane są na toporne sandały, z których wyzierają spękane żółte pięty i krogulcze pazury. Toksyczna woń bucików przywodzi na myśl robotnice chińskie, klejące ów sandałki w wielkiej, smętnej fabryce.
Buldożer jest chamski, silny i lepiej z nim nie zadzierać, gdyż lubi nieuzasadnioną przemoc i chodzi wiecznie sfrustrowany.
Reprezentant numer pięć to babulina lub dziadziunio. Oboje cewnikowani, często z pampersem. Uprzykrzona starość mści się za lata beztroski żałośnie niską emeryturą lub żebraczą rentą, z której babulina musi opłacić mieszkanie i leki, kupując za resztę na wpół zgniłe owoce z targowiska. Gdyby nie dzieci, śmierć głodowa murowana. W związku z priorytetowymi wydatkami, nie w głowie perfumy i deoszpreje. Kąpiel raz na tydzień i częste mycie rąk muszą wystarczyć. Potem przejażdżka tramwajem w godzinach szczytu wraz z młokosami, buldożerem, Matką Polką i hipisem po przejściach.
Lato się skończyło, nadeszła jesień. Terroryści włożyli palta i sprane kurtki, nic nie wiedząc o letnich udrękach współpasażerów. Ale nie martw się, złotko. Zima minie jak z bicza strzelił, a wtedy znów nastanie ciepły, wiosenny dzień.

2 komentarze:

  1. w sumie dziwią mnie osoby, które cały czas ciągną ten temat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Temat jest ciągle aktualny, więc nie ma się czemu dziwić.

    OdpowiedzUsuń