czwartek, 18 września 2014

Quody pod nogi


Zmęczony zgiełkiem miasta,
udajesz się do lasu.

Zakładasz pośpiesznie buty,
wychodzisz zawczasu.

Rodzinka śpi smacznie w pościeli,
o poranku przy niedzieli.

Pieje kogut, szumi szosa,
brzęczy osa koło nosa.

Maszerujesz wolnym krokiem,
ciesząc oczy swe widokiem.

Słońce, niebo, woda, góry,
ponad wszystkim białe chmury.

Nagle warkot! Nagle wrzask!
Wjechał głośny quad-w-las.

Rozjechał żaby, ślimaki,
biedne małe nieboraki...

Ścieżynka leśna zdewastowana,
nie nauczyła szacunku mama.

Dalej w las pędem, szybciej i głośniej,
choć można inaczej, znacznie spokojniej.

Ale że koleś nabuzowany,
To ryczy, wyje jak koczkodany.

Więc niszczy drogi, polany, gaje,
na nic złowrogo szumią ruczaje.

Wypłoszy zwierza, ptactwo przepłoszy.
Głupota znowu nam się panoszy.

Na szczycie góry, w depresji mórz,
zwiewa na quadzie podmiejski tchórz.

Nagle w bajoro chłopaczek wpada,
zemsta natury to jest nie lada.

"A masz tu szczylu! I nie hałasuj.
Quadem po torze, a nie do lasu!".

Krzyknęła olcha mu do ucha,
bo wyszczekana to dziewucha.

Wstał młodzian z bagna, brudem ocieka,
śmieje się głośno spieniona rzeka.

"Idź już do domu, odpocznij sobie.
I poukładaj to, co masz w głowie".

Odszedł więc młodzian pchając swój wóz,
Co go przed chwilą na szczyty wiózł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz